- Widzimy się rano na kawie?
- Tak, omówimy, co trzeba.
Czereśnia, na którą patrzę dotyka już drutów elektrycznych. Ma kształt litery „V”, z tym jednak, że jej prawe ramie jest krótsze i ma dużo uschniętych gałęzi. Takie kikuty, które pewnie wnet zostaną usunięte. Ciekawe, jaki kształt przybierze to stare drzewo po obcięciu wybujałych konarów? Duże, słodkie, soczyste i prawie czarne owoce są teraz trudno dostępne dla człowieka. Stanowią karmę głównie dla szpaków. A dawniej to były popularne takie broszki z dwiema czereśniami na drewienku.
Rozmaryn stoi na moim stoliku. Mocno i sympatycznie pachnie. Nie wiedziałam nawet, że to tak urzekający aromat. Podobno skutecznie poprawia zły nastrój. Antydepresant poruszający energię drzemiącą w nas. Super. Poprawia krążenie krwi, podnosi ciśnienie i super wpływa na zdrowotność. Jakby tego było mało poleca się włożyć gałązkę rozmarynu do dżinu z tonikiem, podobno super niespodzianka – nie próbowałam. Ciekawe jak przetrzymamy razem zimę. Liczę na to, że nie zrzuci na zimę swoich pachnących igiełek na blat mojego stołu. Pewnie powinnam dokupić jeszcze kilka doniczek tego cudownego ziela, bo jak się zmniejszy karat złota w słońcu to pewnie będę jadła rozmaryn jak koza trawę.
W tle „True Colors”, dzień już krótszy od najdłuższego o ponad 80 minut – merde! Obiecuję sobie, że w przyszłym roku zauważę i maksymalnie wykorzystam te najdłuższe dni czerwca i lipca. To znaczy będę się super bawić. I niekoniecznie w robienie soku z porzeczek – teraz moja rodzina mnie znienawidzi, bo wydałam, że tego nie kocham – w malowanie lata będę się bawić i robienie bukietów ze zbóż i taniec, dużo tańca w rytm Sway, Michael`a Buble. Ech! Robienie powideł, soków i innych letnich specjałów na spotkania z gośćmi odłożę. Póki, co śliwki bezczelnie dojrzewają i mirabelki w trzech kolorach a i gruszki. Stare odmiany, ekologiczne, niepryskane, z robaczkiem w środku - czekam na chętnych. Mam cydr i wino, chyba porzeczkowe, własnej roboty, na zachętę. Ciekawe czy jak to ogłoszę, to ktoś przyjedzie. Byłaby super imprezka! A na koniec zatańczylibyśmy boso na trawie jak świtezianki i pijani Grecy. A jakże, trzeba zaszaleć, w końcu owoce zbiera się tylko raz w roku.
„Le Vent, Le Cri” z „Zawodowca” - walc we mnie gra. Siedzę, ale moje ciało wiruje w tańcu, jest rozluźnione, wolne, radosne. Siła odśrodkowa chce mnie unieść w dal, w przestrzeń. Tak niewiele potrzeba człowiekowi. Czasami. Podobno.
A propo`s widzimy się rano na kawie – czas się przygotować. Oo., dzwoni telefon.
- Hej! Tak, potwierdzam, 9.30 W PTTK.
- Omówimy, co trzeba.
Sinnead O`Connor i „Nothing Comperes to You”.I niech tak będzie, że nic nie może się z tobą równać sierpniowy, upalny wieczorze pod gruszą…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz