środa, 13 stycznia 2016

Y) "Wspomnienie"

- Cześć!
- Salut!
- Mówimy po francusku? – Pytam zdziwiona Łukasza, który wita mnie z serdecznym uśmiechem.
- No oczywiście. A jak chciałabyś być witana w niedzielne popołudnie na wzgórzu Montmartre?
- Rozbroiłeś mnie. Nie ma chyba lepszego miejsca na cudowne brzmienie języka francuskiego – odpowiadam. Dziękuję Ci za to cudowne spotkanie, za tę wyjątkową okoliczność. Kawa tutaj, z tobą, to jak spotkanie z Picassem czy Renoirem. Wiesz, mam ciągle czerwony beret kupiony tutaj obok, na straganie, podczas mojej pierwszej bytności w Paryżu.
-, Co chcesz? Ulubiona dzielnica paryskiej bohemy- kiwa głową Łukasz-, Chociaż teraz więcej w tych knajpkach turystów, niż artystów.
-, Ale powietrze to samo. Tak cudownie jak na Kazimierzu w Krakowie – rozmarzyłam się.
- No kochana, nasz Kazimierz, to miejsce spotkań Żydów, miejsce ich życia codziennego. I co by o nich jeszcze ciekawego nie próbować powiedzieć, to artystami zgoła innymi byli, niż ci z Montmartru.
Śmiejemy się serdecznie. Znów jest jak dawniej.
- Tak, masz rację, ale dla mnie, to analogia zatrzymania się, dobrej kawy, ciekawych ludzi, wartości, które kocham. Ja to też czuję siedząc na cegłach placu przed wejściem do Palazzo Vecchio we Florencji – wyrecytowałam z przejęciem.
- Jasne, patrząc na rzeźbę Dawida. Cha, cha. Zabawna jak zwykle.  Ale spoko – wtrąca ze zrozumieniem - Chodzi ci o natchnienie jak mniemam, o wenę. Opowiadałaś kiedyś coś takiego o swoich emocjach sprzed Duomo w Mediolanie.
- Tak, białe, marmurowe Duomo w Mediolanie w Boże Narodzenie i olbrzymia choinka, cała w białych kwiatach gwiazdy betlejemskiej. Tak, to. Wiesz co? Ja się wówczas czuję wyjątkowo.
- A w Wersalu?
- Nic. Ale ciii.
- Słuchaj, my się nawet czujemy wyjątkowo siedząc w Novej na śniadanku i dziobiąc kasztany z Placu Nowego.
- No tak, nie potrzebujemy Pigalle.  Łukaszku drogi, chodź tutaj, niech Cię uściskam. Tęskniłam strasznie.
- Wiem, ja też, ale Pierre tańczy tutaj a ja chcę z nim być. Wiesz jak to jest. Szkoda mi każdej chwili, bo później, jakby, co…
-, Bo później, jakby co, może być za późno na to żeby być razem.
- Jak zostanie wielkie NIC… (łza w oku Łukasza)
-, … ale ale, zawsze jest bilet do Polski – dodałam, bo zrobiło się bez sensu, patetycznie i smutno – lubisz przecież Polskę. Poza tym, skąd wiesz, że się wam nie uda. Będzie jak zechcesz. Pamiętasz? Proszę cię, pamiętaj – zaklinam z naciskiem i teraz w moim oku jest łza, niejedna.

Jakby czar mógł prysnąć w to niedzielne popołudnie w małej kafejce na Montmartre. Łukasz zamyślił się. To kolejny jego związek. Jest z Pierre od czterech miesięcy. Dwa temu wyjechał do Paryża, ale znów jest zakochany, uśmiechnięty, świetnie ubrany i przystojny. Łukaszek.  Nie umiem, nie chcę bez niego żyć.  Łączy nas przyjaźń, ciepło, przytulenie, które utula duszę, koi. Kocham jego, a on kocha mnie. Takie to proste.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz